I się zaczęło… W krzakach już nie tylko świergot słychać i coraz weselsze trele. Coraz częściej z zarośli ogrodowych dobiega furkot małych skrzydełek, towarzyszący walkom rywali, godowym pościgom i figlom ptasich par. Marcowe słońce wyraźnie obudziło ptasie instynkty rozrodcze. Dynamika tych zalotów i rytuałów godowych jest imponująca!
Ostatnio zauważamy sporo wróbli, które zagościły na dłużej na naszych berberysach. I wyraźnie już zaczęły przygotowania do przedłużania gatunku.
Żeby choć trochę wesprzeć naszych ogrodowych rezydentów w tych poważnych działaniach, każdego roku zawieszamy na drzewach budki lęgowe. W jednym ogrodzie nie ma niestety zbyt dużo miejsca dla wielu par, ale staramy się zostawiać ptakom wybór. Mamy więc dwie budki dla wróblowatych – w ubiegłych latach korzystały z nich mazurki. Co bardziej pracowitym rodzicom udało się nawet wychować po dwa lęgi jednego roku. Mamy też budkę dla kopciuszków, ukrytą w tui, niestety, jak dotąd, jeszcze niezasiedloną…
Każdego roku wczesną wiosną czyścimy budkę po zeszłorocznych użytkownikach. Tak zalecają ornitolodzy, ponieważ w budce gromadzą się grzyby, chorobowe zarazki, a nawet ptasie pchły. I to wszystko należy usunąć, najlepiej spalić, zaś budkę wyparzyć wrzątkiem. Wszystko to zrobiliśmy. Tym razem zaintrygowała nas nieco zawartość budki – po otwarciu ujrzeliśmy zgrabny ptasi tronik z traw i zeschniętych źdźbeł roślin, z wgłębieniem pośrodku i kilkoma piórkami pozostawionymi na siedzeniu. Nie było jednak na nim śladów skorupek i odchodów maluchów. Być może coś stało się parze, która urządzała to wygodne lęgowisko i nie doszło do złożenia jaj? To pozostanie już sprawą niewyjaśnioną.
Oczyszczona i przygotowana do zasiedlenia budka wróciła na swoje miejsce na klonie. I czekamy na lokatorów… Nieodpłatnie, no, prawie nieodpłatnie, bowiem w zamian za mieszkanko oczekujemy wieczornych i porannych treli.
Tymczasem, po kilku dniach…