Pieskie życie

Kiedy patrzę na mojego Baronika pod kocykiem, to coraz częściej zamiast rozbawienia odczuwam rosnącą bezsilność na myśl o psach, dla których zaczyna się koszmarny czas…

Nie wiem skąd u wielu ludzi bierze się przekonanie, że pies, jak samochód, o każdej porze roku może dobrze funkcjonować na świeżym powietrzu, pod gołym niebem –  nawet jeśli temperatura spada poniżej zera. Mało tego, o samochód niektórzy zdają się dbać bardziej, bo czasem go nawet przykrywają plandeką albo  parkują w ciepłym garażu, żeby nie zamarzły szyby…

Mieszkam pod Warszawą na wsi, gdzie żyją ludzie pracujący w mieście, w większości domów jest pies lub kot, czasem kilka zwierzaków i o wielu tych czworonogach można powiedzieć, że to szczęściarze, których państwo prześcigają się w rozpieszczaniu swoich pupilów. Nasz Baronik też do nich należy (patrz: kocyk :). Całą historię Bariego znajdziecie tutaj 🙂

Ponure obrazki z sielskiej prowincji

Jednak tu i ówdzie widać przy pięknym domku psa, który niestety szczęściarzem nie jest, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać. Zadbana posesja, piękny ogród, kosztowne samochody przed bramą, domki dziecięce w kącie ogrodu – porządny dom, jednym słowem. A przy domu niewielki pies… w mikrokojcu o powierzchni 2 metry na 1 metr, ogrodzonym solidną  siatką. Kiedy przechodzę koło jednaj z takich posesji z Barim podczas porannego czy wieczornego spaceru, pies z wściekłością rzuca się po swoim więzieniu tocząc pianę z pyszczka. Wygląda na strasznie agresywnego. Ja myślę jednak, że jest po prostu strasznie zestresowany i co najwyżej, na swój sposób, zazdrości mojemu szczęśliwcowi. Czasem zdarza się, że jest wypuszczany na chwilę przed bramę posiadłości, na publiczną drogę, żeby załatwił potrzebę fizjologiczną… Najważniejsze, żeby nie zrobił tego  z drugiej strony ogrodzenia, na wypielęgnowanym trawniku.

Przykra to wizytówka. Dom wygląda na solidnie zabezpieczony przed złodziejami, a ten psiak sprawia wrażenie więźnia na dożywociu. Tylko za czyje winy odsiaduje tu karę?

Drugi obrazek – domek na wynajem, co 2-3 lata sprowadzają się tu nowi mieszkańcy. Wiosną tego roku pojawiła się młoda rodzina 2+1 (maleństwo w niemowlęcym wózku). Kilka tygodni później pojawił się  koło ich domu szczeniak – piękny biszkoptowy labrador. Psiak tryskał energią i radością. Cieszył się i łasił do każdego przechodnia… Latem, cała rodzina, jak wzorowe stadło, wychodziła ze swoim maleństwem i psiakiem na smyczy na niedzielne spacery. W tygodniu nie za bardzo już mieli czas na zajmowanie się psiakiem, bo facet od świtu do zmierzchu w terenie, żona z dzieckiem też raczej nie próżnuje…

Spacery… do czasu

Jeszcze przez jakiś czas, kiedy było ciepło na dworze widywałam młodą mamę z wózkiem i labradorem na smyczy wyruszającą na spacer. Wkrótce  wyjścia z wózkiem i psem się skończyły, to znaczy psiak pozostawał w obejściu, a pani udawała się na spacer tylko z dzieckiem.

Niebawem pojawiły się zgrzyty sąsiedzkie, gdy co dnia, z rana pod swoimi bramami sąsiedzi zaczęli znajdować psie kupy – labradorek w ten sposób załatwiał swoje potrzeby, omijając jedynie teren przed własną bramą. W przekonaniu jego państwa, to nic dziwnego, przecież to droga publiczna, cudzych ogrodów pies nie zanieczyszcza. Ten i ów sąsiad nie wytrzymał – wytłumaczyli nowym, że droga i teren za ich bramami to nie toaleta dla psów. Sami  rano i wieczorem przed pracą pędzą ze swoimi czworonogami na pobliskie dzikie łąki, żeby załatwić te sprawy. Jedna z sąsiadek nawet zaproponowała, żeby i tam sprzątać po psach. Na razie się nie przyjęło…
Labradorek został więc pozbawiony codziennej odrobiny swobody i przestał być w ogóle wypuszczany za bramę. Właściciele na spacery go nie wyprowadzali.

Kiedy labradorek już trochę podrósł, stracił gdzieś swoją radość i żywiołowość – zaczęły się jesienne chłody a nawet przymrozki. A on nadal całe dnie spędzał pod gołym niebem… Siedział skulony na trawniku albo pod drzwiami wejściowymi. Przecież ma futro, powie ktoś zaraz. A przecież to pies krótkowłosy, wcale nie należący do ras odpornych na zimno!

Zresztą każdy pies podwórzowy, nawet najbardziej kudłaty, chętnie chowa się do budy, jeśli ją ma. Jakiekolwiek byłoby to psie schronienie, nawet cienkie i dziurawe, pies siedzi w swojej budzie… Może ją przynajmniej ogrzać swoim ciałem i odrobinę odizolować się od zimna. Ten biedaczek z sąsiedztwa nie miał nawet takiej budy. Nocami znikał, więc właściciele gdzieś go chowali… Od rana jednak, już o świcie był wystawiany pod niebo na trawnik…

Po co oni brali tego psa na takim etapie życia? Warto czasem się zastanowić i choć chwilę pomyśleć, zanim skaże się żywe stworzenie na los zbędnego sprzętu w gospodarstwie domowym.

Bezsilność

Bezsilność i współczucie dla zwierzaka. To dla niego za mało. Ale co tu można zrobić? Właściciele psa nie byli rodziną patologiczną, którą trzeba uczyć zasad życia społecznego; zapracowani, dbali o swoje dziecko, o swój dom, nie zakłócali życia sąsiadom. Nie zabiegali zresztą o kontakty sąsiedzkie, bo mieli swoich znajomych, przyjaciół. Choć starali się unikać kontaktów i nawet zdawkowych rozmów, wiele razy zaczepiałam  ich w sprawie labradorka. Rozmowy kończyły się zawsze zapewnieniem, że dbają o swojego psa i zawsze na czas jest zabierany do domu, ale za dnia nie może tam przebywać.  Sąsiad też zapewniał, że już lada dzień pojawi się buda dla psiaka, on sam ją ponoć zamierza  zbudować…  W końcu zadzwoniłam i napisałam do TOZ z prośbą o pomoc. Odpowiedź , jaką otrzymałam rozwiała szanse na poprawę sytuacji – otóż, jeśli inspektor przybędzie na kontrolę i zostanie mu pokazane legowisko dla psa w domu, to nie będzie miał żadnej podstawy, by podjąć interwencję. Przecież nie będzie w stanie obserwować przez całą dobę ile czasu pies faktycznie spędza w domu a ile na dworze…

Po jakimś czasie psiak zniknął. Na moje pytanie, co się z nim stało, otrzymałam odpowiedź, że został oddany do domu ojca sąsiadki.

Z upływem czasu powoli zatarł się przykry obraz zaniedbywanego psa za płotem, ale pozostała niepewność co teraz dzieje się naprawdę z biednym psiakiem? Oby ojciec był człowiekiem lepszym od córki, ale śmiem powątpiewać, bo zazwyczaj niedaleko pada jabłko… Do dziś o nim myślę.

Ta historia pokazuje jak niewiele czasem można zdziałać, nawet przy dobrych chęciach. Każdy wszak jest panem w swojej zagrodzie i pomimo równych przepisów, regulacji prawnych los każdego zwierzaka pozostaje w rękach właściciela.

Interwencja i co dalej?

Zdarzały się sytuacje, że wraz z innymi nieobojętnymi na los okolicznych psiaków zgłaszaliśmy problem do Straży Miejskiej. I nawet zdarzyła się interwencja – skończyło się na mandacie za trzymanie psa w bardzo złych warunkach. Kobieta, która została ukarana do dziś zaczepia osobę, którą podejrzewa o to zgłoszenie, atakując ją wyzwiskami i wypominając karę, którą zmuszona była uiścić. Podejrzewamy, że wydane pieniądze odbiła sobie na jedzeniu dla psa.  Złe warunki jego bytowania nie zmieniły się za bardzo – wydłużony został łańcuch, na którym pies nadal stoi dzień i noc przy lichej budzie. Straż Miejska po ponownej wizycie uznała to za wystarczający postęp i zaniechała dalszych wizyt.

Wniosek…

Wniosek z tych rozważań jest jeden – na pewno nie można przechodzić obojętnie obok cierpienia zaniedbanych zwierząt należących do sąsiadów, ale żeby skutecznie pomóc i poprawić sytuację takich zwierzaków, trzeba by zmienić mentalność ich właścicieli. Sprawić, by stali się przyzwoitymi ludźmi… A to zakrawa na cud, jeśli przyzwoitymi ludźmi nie chcą być.

Zoja Żak

 

 

2018-11-16T18:26:31+00:00